WSKAZÓWKI DLA MŁODEGO ARCHITEKTA
Kazimierz Łatak i Piotr Lewicki w specjalnym wywiadzie dedykowanym uczestnikom programu Builder for the Young Architects prezentują na podstawie własnych przeżyć i doświadczeń wskazówki dla Młodego Architekta.
Czy architekci mają swoich mistrzów (zarówno w świecie architektury, jak i poza nim)? Kto dzisiaj może stanowić wzorzec lub inspirację?
PL: Trudno mi generalizować, gdzie architekci szukają inspiracji. Mamy z Kazikiem ulubione słowo: wrażliwość. Uważamy, że architekt powinien być wrażliwy i uważamy też, że wrażliwość to jest coś, co się posiada, nabywa i ćwiczy. Wrażliwość można wzmacniać przez oglądanie projektów innych architektów, innych mistrzów, ale też przez inne doświadczenia – przez kontakt z dziełami sztuki, z muzyką, malarstwem, rzeźbą, jak też przez obcowanie z krajobrazem, pejzażem i pięknem przyrody. Myślę, że można się inspirować nie tylko twórczością innych projektantów, ale też zupełnie gdzie indziej szukać swojej drogi do wrażliwości – w literaturze, muzyce, sztuce, w rozmowach z kolegami. W doświadczaniu świata po prostu.
KŁ: Tak, ci, którzy bezpośrednio wpływają na nasze projekty, to: architekci, malarze, ale i poeci, prozaicy oraz duchowni.
Co w zawodzie architekta przynosi największą satysfakcję?
KŁ: Zrozumienie istoty danego projektu (problemu) i danie właściwej odpowiedzi.
PL: Po pierwsze oczywiście satysfakcję przynoszą nagrody w konkursach, zwłaszcza zwycięstwa. Po drugie satysfakcję przynoszą pieniądze, które się zarabia w zawodzie, jaki się lubi i uprawia. Po trzecie ogromną satysfakcją są słowa pochwały ze strony klienta czy ze strony kolegów po fachu, czy innych osób, których zdanie jest dla nas ważne i je cenimy. Po czwarte to radość z momentu realizacji, kiedy coś, co się wcześniej wymyśliło, narysowało, zaprojektowało, sprawdziło na iluś rysunkach i modelach, jest w końcu zrealizowane w skali jeden do jednego oraz kiedy to coś działa, jest ładne i spełnia nasze oczekiwani i marzenia. I oczywiście można się domyślać, że w takim razie momentami goryczy są te chwile w zawodzie architekta, kiedy coś, co jest wymyślone i zaprojektowane, w rzeczywistości się nie sprawdza, ma złe proporcje, bo oglądane jest pod innym kątem niż pokazywaliśmy na wizualizacjach albo jest zbyt szorstkie, zbyt zimne, twarde, nie na miejscu. To są dla każdego architekta chwile przykre i nawet jeśli osoby postronne tego nie widzą, to architekt to przeżywa w swojej własnej duszy i swoich własnych myślach.
Największe marzenie architektoniczne – jaki obiekt chcieliby Panowie zaprojektować?
PL: Mamy na to pytanie pewną anegdotę. Parę lat temu startowaliśmy w prywatnym konkursie inwestorskim na projekt dużego osiedla w Krakowie – łącznie kilkaset mieszkań – i przyszedł do nas w trakcie tego konkursu przedstawiciel klienta na ustalenia dotyczące szczegółów potencjalnego zamówienia. Spotkaliśmy się w naszej salce konferencyjnej, która jest obwieszona licznymi dyplomami z wielu konkursów i innych okazji. Klient oglądał te dyplomy i obejrzawszy, zapytał, z czego jesteśmy najbardziej dumni. Żartobliwa odpowiedź na tak postawione pytanie brzmi: nasz ulubiony projekt z długoletniej kariery nie jest uwieczniony na żadnym z tych dyplomów, ponieważ to był bardzo niewielki temat. To był miniaturowy projekt szałasu o powierzchni 6 m2, który realizowaliśmy w Warszawie na pl. Grzybowskim. Ten szałas stał tam przez parę dni, więc nie dość, że była to budowla mikroskopijna, to jeszcze tymczasowa, ponieważ jej żywotność trwała tydzień. A jednocześnie w tym przypadku klient dał nam budżet 25 tys. zł i powiedział „zróbcie za te pieniądze szałas, niech on stanie w tym miejscu i niech będzie taki, jak w tym miejscu uważacie za właściwe, w proporcjach, skali i materiale, takim, jaki uważacie, że jest właściwy do tego przedsięwzięcia” i tyle. Mieliśmy ten szałas nie tylko zaprojektować, ale też zadbać o realizację, tzn. spowodować, że ten szałas tam stanie konkretnego dnia i po tych siedmiu dniach ktoś go zdemontuje i przywiezie z powrotem do Krakowa, co się stało. Do dzisiaj po tych 8 latach jest to jeden z naszych ulubionych projektów. Tak więc można mieć dużo przyjemności i radości z każdego projektu, nawet drobnego i tymczasowego. Nasza pracownia nie ma specjalizacji. Robimy bardzo różne tematy, projekty kamienic, domów jednorodzinnych, dużych „bloków”, muzeów, fabryk, placów, kładek, obserwatorium astronomicznego, tuneli aerodynamicznych itd. Każdy z tych tematów jest inny, w każdym z tych tematów coś jest ważne, każdy z tych tematów powstaje z innych powodów, a my próbujemy bawić się w architekturę niezależnie, jaki jest to temat i po co ktoś go robi.
KŁ: Marzenie – obiekt duży (albo mały), na górze (lub w dolinie), ze stali (albo z drewna) – nieważne. Ważne, by był piękny i mądry.
Czy praca architekta to niekończąca się opowieść? Jak zachować work life balance w tym zawodzie?
KŁ: Właściwie jestem przyzwyczajony do ciągłej pracy (co jest, myślę, dość naturalne w naszym zawodzie), więc równowagi pomiędzy pracą i życiem szukałbym w akceptacji tego faktu.
PL: Często wracamy myślą do naszego profesora Bohdana Lisowskiego, który uczył nas na Politechnice Krakowskiej. Lisowski zwykł wspominać Tatarkiewicza, według którego człowiek może znajdować się w jednym z trzech stanów: pracy, zabawy albo emocjonalnego zaangażowania. Stan emocjonalnego zaangażowania inaczej zwany jest szczęściem i to jest stan, w którym przebywający człowiek nie chce, aby on się skończył. W przypowieści prof. Lisowskiego zakochany nie czeka, żeby sobie w niedzielę odpocząć od miłości. Malarz, który tworzy i jest szczęśliwy z tego powodu, nie czeka na święta, żeby odpocząć od pracy. Nie sprawdza, czy już jest 16.00, żeby zamknąć warsztat i iść do domu. Także w zawodzie architekta można być szczęśliwym i znajdować się w stanie emocjonalnego zaangażowania, tzn. nie rozróżniać czasu na „w pracy” i „po pracy”. Mam szczęście uprawiać zawód, który mnie upoważnia, a wręcz zachęca do tego, aby świat postrzegać przez moją wrażliwość architekta i projektanta. To znaczy, że interesuje mnie kompozycja, proporcje, kolory, faktura, barwa, relacje przestrzenne. Spacerując po mieście, jestem architektem i oglądając Paryż, Teksas Wima Wendersa też jestem architektem. W moim przypadku work life balance polega na tym, żeby czerpać radość z tego, że jest się architektem także po godzinach pracy, tzn. nie zamykać o konkretnej godzinie rozdziału „teraz pracuję” i nie otwierać następnego „teraz nie pracuję”, tylko żeby cieszyć się z tego, że ma się taką pracę, która pozwala realizować się także poza godzinami formalnego rysowania i projektowania.
Architekt on-line. Jak wykonywać pracę projektanta zdalnie?
PL: To jest pytanie bardzo na czasie i więcej niż aktualne, zwłaszcza w kontekście ostatniego miesiąca, gdzie wszyscy przechodzą na zdalny tryb pracy – my też. Jest to stan kompletnie dla nas obcy, wcześniej go nie ćwiczyliśmy. Sytuacja zmusiła nas do próbowania nowego modelu pracy – i współpracy. Współpracy w obrębie zespołu, tzn. komunikacji pomiędzy architektami, którzy do tej pory siedzieli koło siebie w pracowni. To jest współpraca z innymi projektantami, co już miało miejsce wcześniej, kiedy wysyłaliśmy rysunki do projektantów konstrukcji czy instalacji i innych branżowców, a oni odsyłali nam ze swoimi uwagami, ale też współpraca z klientami, kiedy teraz trzeba pewne rzeczy tłumaczyć i pokazywać na monitorze. To oczywiście nie jest łatwe, dlatego że sam obraz mówiony czy pisany nie jest pełnym spektrum, aby wyrazić wszystko, co się kryje pod danym rysunkiem i pod danymi emocjami. Praca zdalna jest pod pewnymi względami trudniejsza, dlatego że nie widać twarzy rozmówcy, nie widać mimiki, nie widać całej tej sfery, która jest związana z bliskością i możliwością bezpośredniej rozmowy. Ale praca zdalna – z mojego punktu widzenia – ma też swoją zaletę, bo oszczędza mnóstwo czasu – do tej pory marnowanego. My wszyscy, którzy pracujemy (nie tylko architekci), dotychczas traciliśmy mnóstwo czasu na niepotrzebnych naradach, spotkaniach i przemieszczaniu się pomiędzy nimi po mieście w korku. Wydaje się, że obecna sytuacja pod tym względem jest o tyle interesująca, że nie tracimy czasu, który okazuje się, że możemy wykorzystać bardziej efektywnie i twórczo. Po pierwsze wprost, ponieważ odzyskaliśmy trochę czasu, a po drugie, ponieważ siłą rzeczy wykorzystujemy technologie, które były wcześnie dostępne, ale po nie nie sięgaliśmy. Dopiero teraz nauczyłem się włączać w telefonie funkcję konferencji i możemy rozmawiać w parę osób, siedząc w różnych miejscach. Banalne rozwiązanie, dostępne po jednym dotknięciu klawiatury, a wcześniej nie wykorzystywałem tej możliwości. Poza tym oprócz oczywistego wysyłania sobie zdjęć czy rysunków mailem wdrożyliśmy bardzo proste narzędzie i w bardzo ograniczonym zakresie, tj. jedną z platform internetowych, która pozwala na współdzielenie pewnych obiektów, takich jak rysunki czy teksty, obrazki i zdjęcia. Umieszczamy więc tam więc ilustracje, łączymy się telefonicznie w parę osób i wspólnie je oglądamy, rysujemy na tej platformie i wymieniamy się spostrzeżeniami. To oczywiście ma swoje ograniczenia w przypadku problemów z połączeniem telefonicznym czy internetem. Jednak ta technika bardzo ułatwia dzisiaj możliwość pracy zdalnej, niezależnie od tego, czy jesteśmy od siebie 20 m, czy 20 km, bo możemy pracować razem i to jest cenne. A zatem być może wyjdziemy z tej epidemii z takim doświadczeniem – wymuszonym – lepszego wykorzystania technologii dla naszych potrzeb, żeby mniej tracić czasu, a więcej pracować efektywnie.
KŁ: Praca on-line nad wyraz mi odpowiada, jeżeli przetykana jest spotkaniami z osobami, z którymi współpracuję.