PROF. DR HAB. INŻ. KRZYSZTOF ŻÓŁTOWSKI – SKAZANY NA MOSTY
Jak sam mówi, jego miłość do mostów ma podłoże genetyczne, ponieważ zarówno jego ojciec, jak i syn obrali tę samą drogę życiową. W perfekcyjny sposób potrafi połączyć pracę praktyka i teoretyka, wciąż czerpiąc ze swojego zajęcia dumę i satysfakcję. Mimo że uczestniczył w realizacji wielu bardzo prestiżowych realizacji, nadal do tematu mostów podchodzi z tym samym zapałem i entuzjazmem, jaki cechował go na początku jego inżynierskiej drogi. Profesor Wydziału Inżynierii Lądowej i Środowiska Politechniki Gdańskiej – Polski Herkules Krzysztof Żółtowski.
Marcin Ozon: Co miało wpływ na obranie przez Pana tej, a nie innej drogi życiowej? Mówiąc wprost – dlaczego inżynieria lądowa, dlaczego mosty? Co Pana w obiektach mostowych fascynuje?
Krzysztof Żółtowski: Zawsze byłem miłośnikiem techniki i już jako dziecko uwielbiałem majsterkować, ale wybór zawodu w dużej mierze był spowodowany tradycjami rodzinnymi. Mój ojciec był mostowcem i całe życie poświęcił projektowaniu. Coś musi być w naszych genach, skoro mój syn również jest mostowcem. Fascynuje mnie możliwość twórczego myślenia i kształtowania budowli, która poza tym, że jest konstrukcją użytkową, jednocześnie często stanowi spektakularny obiekt architektoniczny. Jesteśmy jedyną grupą w budownictwie, gdzie projektant jest w jednej osobie architektem i konstruktorem. Oczywiście nie oznacza to, że nie współpracujemy z architektami.
M.O.: Który ze zrealizowanych na przestrzeni lat projektów uważa Pan za najważniejszy i dlaczego?
K.Ż.: Każdy zrealizowany projekt jest ważny, ale z największym sentymentem wspominam prace związane z mostami Pomorza Zachodniego. Wówczas właśnie wraz z ojcem realizowaliśmy Trasę Zamkową w Szczecinie. Dla niego była to budowa życia, a dla mnie pierwsze spotkanie z prawdziwą realizacją prac projektowych. To właśnie wtedy poznałem wagę i doniosłość technologii w projektowaniu. Opracowanie faz budowy i montażu okazało się znacznie trudniejsze od projektów architektoniczno- budowlanych. Kolejnymi realizacjami były mosty na autostradzie do Berlina, Wolin i projekty infrastruktury technicznej w Stoczni Szczecińskiej. Należy podkreślić, że projektowanie mostów to praca zespołowa. Proces projektowania trwa od pierwszej kreski na planie, niemal do przecięcia wstęgi przy ukończonej inwestycji – i biorą w nim udział autorzy koncepcji, realizatorzy projektów wykonawczych i technologicznych. Często zdarza się, że prawdziwe trudności projektowe pokonują bezimienni inżynierowie, którzy muszą zrealizować nie do końca przemyślane wizje autora koncepcji.
M.O.: Które projekty były najbardziej problematyczne, najtrudniejsze? I dlaczego?
K.Ż.: Projektowanie koncepcyjne gotowych obiektów to bardzo przyjemna i kreatywna praca, ale dopasowanie koncepcji do przeszkody, zapewnienie funkcji i jednocześnie przemyślenie technologii budowy to zawsze najtrudniejszy element projektowania. Tylko najlepsi mogą do tego dodać efekt estetyczny i dobry wskaźnik ekonomiczny. Dla mnie osobiście najtrudniejsze były projekty technologiczne związane z podnoszeniem i spławianiem wielkogabarytowych elementów przęseł. Pierwszą i ostatnią lekcję dostałem przy wspomnianej już Trasie Zamkowej, potem przyszedł czas na samodzielne działanie przy montażu mostów przez Odrę na autostradzie do Berlina i ostatnio w Toruniu (tam sprawowałem już wygodną funkcję konsultanta i weryfikatora). Oprócz mostów zajmuję się także zadaszeniami o dużej rozpiętości. Jako młody inżynier wykonałem projekt detaliczny i montaż zadaszenia Stadionu Alpejskiego w Turynie, budowanego na Mundial 1990. Sprawowałem też nadzór statyczny nad całą konstrukcją podczas budowy. Doświadczenie tam zdobyte pozwoliło mi włączyć się w budowę kilku realizowanych ostatnio spektakularnych obiektów widowiskowo- sportowych. Najtrudniejszy był Stadion w Chorzowie, gdzie po awarii powierzono mi kierowanie zespołem opracowującym program naprawczy.
M.O.: Proszę przybliżyć swoje pozazawodowe zainteresowania.
K.Ż.: Nie jestem specjalnie oryginalny w kwestii hobby. Jako gdańszczanin uwielbiam narciarstwo i żeglarstwo. Kiedyś nawet się poważnie ścigałem. Teraz czasami potykam się na wodzie z kolegami oldboyami. Myślę, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.
M.O.: Co poradziłby Pan młodym inżynierom, dopiero rozpoczynającym swoją przygodę z mostami?
K.Ż.: Mosty to piękna dziedzina, ale wymaga dużo pracy i ciągłego samodoskonalenia. Dlatego nie jest to prosty sposób na dorosłe życie. Ale jeżeli ktoś pragnie, aby jego praca nie była udręką od ósmej do szesnastej, jeżeli chce poczuć emocje, radość tworzenia i dumę po zakończeniu, to znaczy, że jest gotów do tego zawodu. Dobrze jest już na studiach spróbować popracować za granicą. Taka praktyka sprawia, że ma się szerszy pogląd na umiejętności innych i możliwości poza Polską. Jest to nie tylko test dla samego siebie, ale także przyczynek do właściwego wyboru drogi zawodowej.
M.O.: Którą z polskich i światowych realizacji chciałby Pan wyróżnić. Która podoba się Panu najbardziej?
K.Ż.: Tutaj pozwolę sobie na osobisty subiektywny osąd. Każdy mostowiec zna i podziwia Brooklyn Bridge, Golden Gate Bridge, czy First of Forth. Są to ikony inżynieryjnej sztuki budowlanej i bez cienia wątpliwości do dziś są niepokonane. Oprócz tych najpotężniejszych i największych zachwycają mnie historyczne realizacje mostowe Gustawa Eiffla oraz Roberta Maillarta. Najnowsze spektakularne budowle, łączące w sobie oryginalność architektoniczną i konstrukcyjną, to: Wiadukt Millau i trzeci most na Bosforze. W Polsce ostatnio pojawił się szereg obiektów o niespotykanej wcześniej konstrukcji i architekturze. Niewątpliwie wyróżnia się Most Rędziński na Odrze, mosty na Wiśle pod Kwidzynem i w Toruniu. Powstało również wiele mniejszych niebanalnych obiektów.
M.O.: Dlaczego tak istotne we współczesnym projektowaniu jest wsparcie naukowców?
K.Ż.: Wsparcie naukowców jest kluczowe w rozwoju każdej dziedziny, począwszy od kształcenia, poprzez wynalazki i wdrożenia. Nauka ponadto pozwala na oryginalne podejście do problemów projektowych, ponieważ nie jest skrępowana rutyną towarzyszącą często doświadczonym projektantom.
M.O.: Jak udaje się Panu łączyć pracę praktyka i teoretyka?
K.Ż.: Rozwiązywanie praktycznych problemów metodami naukowymi to sens mojej pracy. Nie jestem klasycznym teoretykiem. Moje prace zawsze dotyczą rozwiązania konkretnych problemów technicznych. Jako inżynier chcę być skuteczny i przydatny. Jako naukowiec mam szansę spojrzeć na sprawy techniczne z innej, pozbawionej rutyny i otoczki biznesowej perspektywy. Zatem połączenie zagadnień praktycznych i teorii to proces naturalny, wynikający wprost ze specyfiki nauk technicznych